Kolega z ławki przede mną zapragnął przekonać się o swojej popularności i wystartować w wyborach, skutkiem czego ja znalazłem się w komisji wyborczej (mają tam taki zwyczaj, że korzystający z biernego prawa wyborczego mogą proponować kandydatów do komisji; możliwe, że postronni też mogą, ale niekoniecznie o tym wiedzą, a i niekoniecznie kogokolwiek ten temat zajmuje). Wyznaczono mi przybycie na 9:00 (na 11 członków komisji przez cały czas potrzebnych było 8 osób; zresztą gdyby nie dyżury, sami niekoniecznie mielibyśmy możliwość zagłosować, będąc przypisanymi do rozmaitych okręgów, a tym samym - lokali wyborczych). Zajęcie to w części jawnej nie jest może specjalnie pasjonujące, ale dobrze mi szło, “bo ani razu nie zasnąłem” - jak powiedział Maliniak. Z nudów ostemplowałem plik kart (jak tak teraz liczę, to wstyd, że tylko setkę), pospierałem się z szefem, że niepotrzebnie stempluje karty, których nie wydamy, ale mię objaśnił, że “bez stempla będą nieważne”. Ja na to, że “nieważne, że nieważne - przy tej frekwencji i tak pójdą na przemiał”, ale się okazuje, że komputer nie przyjąłby do wiadomości, że są karty nieważne niewydane, bo nieważne mogą być tylko te “pogłosowane”…
Po planowo dokonanym zamknięciu lokalu, złączeniu stołów i wysypaniu na nie 2 tysięcy kart (frekwencja nieznacznie przekroczyła 30%) do północy byliśmy gotowi z liczeniem poprzez sortowanie i grupowanie. Operator wklepała do komputera liczby z formularzy wypełnionych odręcznie, a prymitywna laserówka zaczęła wypluwać z siebie raporty z prędkością 5 stron na 10 minut., więc po apelach, pani operator zdecydowała się wykorzystać sprzęt sąsiedniej komisji i to okazało się być strzałem w dziesiątkę. W międzyczasie część z nas zdążyła zapakować pogrupowane karty z głosami w opisane, oklejone i opieczętowane koperty, pogrupowane koperty w opisany papier pakowy, pogrupowane paczki do etykietowanych worów…
W 11 osób, każde z długopisem, rozsiedliśmy się wokół zestawionych stołów i przez godzinę z okładem podawaliśmy kolejne kartki osobie po lewicy uprzednio je parafując - tak, by na żadnej z min. 3 stron, żadnej z 5 kopii, żadnego z 7 raportów (nie licząc “raportów ostrzeżeń”, które też parafowaliśmy) nie zabrakło podpisu żadnej z 11 osób… Przy okazji przetwarzanie potokowe kolejny raz dowiodło swojej wyższości nad metodami tradycyjnymi - kiedy w imię “żeby się kolejność nie pokręciła” (niby jak?) spróbowano podawać papiery całymi kompletami, prędkość podpisywania spadała drastycznie. Szacuję, że gdyby nie odstępować od słusznie zaproponowanej metody z podawaniem pojedynczych kartek, mogliśmy osiągnąć prędkość rzędu 1,5 tys. bezmyślnych podpisów na godzinę (dla całej komisji, rzecz jasna). Ale i tak dobrze nam poszło.
Najważniejsi z nas, z zaplombowanymi komisyjnie workami (z kartami do głosowania, znaczy), raportami na rękach i duszami na ramieniu udali się do UG. Ciesząc się, że większość komisji jeszcze się nie uwinęła, a też smucąc, że przez tandetny sprzęt, będziemy w kolejce za sąsiadami. Mając na względzie, że potrzeba jakiejkolwiek poprawki wymaga podpisów wszystkich członków komisji, nakazano nam oczekiwanie na pomyślne zdanie raportu. Tym sposobem kolejne godziny upłynęły nam na rozmowach i spacerowaniu po lokalu i okolicy, i nawet pożar fotowoltaiki (podobno - w środku nocy?) po sąsiedzku nie sprawił nam radości w bezproduktywnym oczekiwaniu.
W urzędzie każdej z komisji sprawdzono, czy nigdzie nie brakuje pieczęci i żadnego z ponad tysiąca podpisów. Możliwe też, że porównano liczby z formularzy wypisanych odręcznie z tymi z wydruków (przynajmniej ja bym tak zrobił) - ale o to nie zapytałem. Gdyby chodziło o zweryfikowanie poprawności liczenia głosów - czyli to, do czego w moim mniemaniu mieliśmy służyć - na miejscu urzędników wyjąłbym któryś plik wypełnionych kart i je przeliczył, by przekonać się, że w raporcie są poprawne liczby. Ale te karty są spakowane w zaplombowanym worku, w papierowej paczce, w zaklejonej kopercie …i na korytarzu! Bo do sali wołano tylko z raportami, by i te można było w końcu pozaklejać w kopertach.
Brazil ma się świetnie. Ch… tam z wynikami, byle się pieczęcie i podpisy zgadzały!…
–
2024-04-09, Jan Psota jasiupsota@gmail.com, tel. 885 666 643