"Prawo stanowione nie może być wyżej od praw fizyki". Rowerzysta reaguje na wyrok sądowy 04.12.2024, 10:35 Arkadiusz Biernat Jan Psota przed Sądem Rejonowym w Wodzisławiu Śląskim (Fot. Arek Biernat) Wyrok w Sądzie Rejonowym w Wodzisławiu Śląskim nie kończy sprawy rowerzysty, który nie zatrzymał się przed znakiem stop. Mężczyzna tłumaczył, zrobił tak z powodu bezpieczeństwa. Sprawa mocno podzieliła Czytelników "Wyborczej". Jan Psota 24 stycznia 2024 roku nie zatrzymał się rowerem przed znakiem stop na skrzyżowaniu ulic Raciborskiej i Bukowskiej w Syryni na Śląsku. Mieszkaniec Bełsznicy zwolnił, a gdy się rozejrzał i upewnił, że nie stwarza zagrożenia, przejechał bezpiecznie przez skrzyżowanie, nie wymuszając pierwszeństwa. Zdarzenie widzieli jednak policjanci, którzy chwilę później zatrzymali go do kontroli. Zaproponowali mu 300 zł mandatu karnego za niezatrzymanie się przed znakiem stop oraz 20 zł za brak dzwonka. Rowerzysta grzecznie podziękował i sam zasugerował, by sprawę skierować do sądu. Chciał w ten sposób zwrócić uwagę, że przepisy powinny być różne dla innych uczestników ruchu, aby zapewnić płynność i bezpieczeństwo. Czytelnicy podzieleni, a każda ze stron ma argumenty Sprawa, którą opisaliśmy przed tygodniem, podzieliła Czytelników "Wyborczej". Jest dużo komentarzy zwracających uwagę na to, że do przepisów należy stosować się w każdej sytuacji (przywoływana jest nawet starożytna rzymska zasada "twarde prawo, ale prawo"). Część komentujących jest oburzona, że rowerzysta wybiórczo traktuje przepisy, do których zamierza się stosować. - Kierując się tą samą logiką, można by jeździć 100 km/godz. na terenie zabudowanym, jeżeli kierowca uzna, że są ku temu warunki. Tak naprawdę jest to dość popularny w naszym kraju sposób, nazywany "jeżdżę szybko, ale bezpiecznie" - skomentował marek7i14. Użytkownik tedi151 dodał: - Brak słów, to ja samochodem też na stopie nie będę stawał, bo nie wymuszam i widzę, że jest czysto. Stop to stop. - Rowerzysta filozof. Jest znak stop, trzeba się zatrzymać. Koniec. A tu koleś deliberuje i gada kocopały. Rowerzystom trzeba trochę dokręcić śrubę, bo jeżdżą, jak chcą i gdzie chcą, po jezdni, po chodniku, nie przestrzegając żadnych zasad. W dodatku bez OC. Wjedzie ci taki w auto i kto ma zapłacić za uszkodzenia. Bezwzględnie rowerzyści poruszający się po drogach publicznych powinni mieć obowiązek posiadania polisy OC - wskazał Essox123. Opinie nie są jednoznaczne. Nie brakuje bowiem komentatorów broniących rowerzystę. Pytają m.in. kierowców czy zawsze dostosowują prędkość, np. w sytuacji, kiedy z powodu robót jest ograniczenie do 30 km/godz. na prostej drodze, gdzie ma żadnych prac i utrudnień. - Gdyby wszyscy stosowali się bezwzględnie i literalnie do przepisów, mielibyśmy na drogach totalny paraliż. Przepisy są potrzebne, bo mają pomagać użytkownikom dróg. Jednak nie zwalniają tychże użytkowników z myślenia. Policjant jest od oceny czy dane zachowanie stwarza zagrożenie, czy nie. W razie różnicy zdań rozstrzyga sąd - zwraca uwagę internauta teef. Jednocześnie podaje przykład z kulminacyjnego okresu pandemii koronawirusa w 2020 roku, kiedy w niedzielę godzinach przedpołudniowych, w sytuacji, kiedy na ulicach nie było żywej duszy oprócz patrolu policji, pieszy przechodzący na czerwonym świetle na jednej z ulic w Warszawie otrzymał mandat. Kolejny z internautów sugeruje, że istotne są okoliczności sprawy i rozumie tłumaczenie rowerzysty. -Gdyby sprawiedliwość polegała na mechanicznym stosowaniu przepisów, to nie potrzeba by było sądów i wystarczyłyby proste komputerki. Często przepisy pozostają w tyle za zmianami rzeczywistości i tacy aktywiści sygnalizują potrzebę refleksji i ewentualnych zmian - napisał użytkownik totutotam. - Panie Janku, trzymam kciuki za Pana i gratuluję odwagi i zdroworozsądkowego myślenia. Mam nadzieję, że Pański przypadek przyczyni się do racjonalizacji prawa, przecież prawo ma służyć nam, a nie być samo dla siebie - zwrócił się do pana Jana. Nie zatrzymał się przed "stopem". W sądzie usłyszał wyrok, który nie kończy sprawy Na pierwszej rozprawie mieszkaniec Bełsznicy przyznał się, że nie zatrzymał się przed znakiem stop. - Zrobiłem to w celu uniknięcia sytuacji niebezpiecznej i tamowania ruchu - mówił Jan Psota. Podczas rozprawy dowodził, że gdyby się zatrzymał, pokonanie tego skrzyżowania zajęłoby mu kilka sekund dłużej, niż w przypadku, gdy jedynie zwolnił. Mógłby więc narazić się na niebezpieczeństwo lub zatamować ruch, co generowałoby dodatkowe spaliny z aut oczekujących, aż rowerzysta pokona skrzyżowanie. Zwracał uwagę, że rowerzysta, który siedzi wyżej niż kierowca osobówki, a do tego zwalniając przed skrzyżowaniem, ma lepszy ogląd sytuacji na drodze. - Najważniejsze to nie powodować wypadku, a moje zachowanie nie stworzyło żadnego zagrożenia - podkreślał. Wezwany na świadka policjant przyznał, że rowerzysta bezsprzecznie złamał przepisy. Jan Psota na pytanie sędzi, czy pod znakiem stop była tabliczka informująca, że nie dotyczy on rowerzystów, przyznał, że jej nie było. Prowadząca rozprawę, wsłuchując się w tłumaczenia mieszkańca Bełsznicy, zaznaczyła, że w tej sprawie sąd nie bada hipotetycznych sytuacji, tylko to, czy rowerzysta zatrzymał się przed znakiem stop. Jan Psota wniósł o to, aby uznać go za winnego, ale jednocześnie odstąpić od wymierzenia kary. Wyrok zapadł po tygodniu. Sędzia uznała rowerzystę winnego wykroczenia. Wymierzyła 100 zł grzywny oraz 150 zł kosztów postępowania sądowego. W uzasadnieniu sąd pokreślił, że rowerzysta kierował się drogą podporządkowaną i nie zatrzymał się przed znakiem stop (pionowym i poziomym), do czego przyznał się na rozprawie. - Usiłował cały czas dowieść, że nie zatrzymanie było bezpieczniejsze niż zatrzymanie się. Sąd się z tym nie zgodził. Ten znak jest po coś i należy go przestrzegać, obojętnie co się dzieje. Nie było tam żadnego wyłączenia, każdego uczestnika ruchu obowiązywał ten znak - mówiła prowadząca rozprawę. Przypomniała, że znak "stop" oznacza obowiązek zatrzymania się oraz zakaz wjazdu na skrzyżowanie bez zatrzymania się przed drogą z pierwszeństwem. - Na coś ten znak tam jest i obowiązuje każdego. Pana tłumaczeń sąd w ogóle nie przyjął. Nie dyskutuje się ze znakiem. Był jakiś racjonalny powód, żeby ten znak tam ustawić. Pan jako uczestnik ruchu powinien się zatrzymać - podkreślała. W kwestii braku dzwonka przypomniała zapis z prawa o ruchu drogowym, który obliguje do posiadania takiego urządzenia, a brak go jest wykroczeniem. - Sąd wymierzył karę symboliczną 100 zł. To nie może być tak, sąd uzna winę i odstąpi od wymierzenia kary. Symboliczna kara musi być, żeby pan uzmysłowił sobie naganność swojego postępowania - argumentowała sędzia. Wyrok nie jest prawomocny. Rowerzysta: Nie stworzyłem zagrożenia, przejechałem bezpiecznie Po ogłoszeniu wyroku Jan Psota powtórzył, że przyznał się do niezatrzymania przed znakiem "stop". Zrobił to, żeby bezpiecznie przejechać przez skrzyżowanie (z zapasem i nie stresując innych użytkowników), aby również nie przebywać na drodze ani chwili dłużej, niż to konieczne. I żeby w razie niesprzyjających warunków drogowych, jakich na tym skrzyżowaniu należy się spodziewać, nie być zawadą dla innych użytkowników ruchu - komentuje Jan Psota. Zapewnia, że nie pozwoli się za to ukarać. Podkreśla, że przez 40 lat jeździ na rowerze i robi to też po to, aby nie używać auta generującego spaliny. Przez ten okres nie miał wypadku, a jeden mandat ma za brak dzwonka (który już umieścił na kierownicy). - Jeżeli sąd nie zgadza się na "wyższość praw fizyki nad prawami stanowionymi", przyjdzie mi, jak temu bohaterowi od Makuszyńskiego, szukać dalej... Wysoki Sąd podkreślił, że "po coś ten znak tam jest" i że "ważne jest przestrzeganie przepisów", ale tam kiedyś wystarczał znak "ustąp pierwszeństwa". Zapytam o to w starostwie, bo z wytycznych wcale nie wynika, że ma tam być znak "stop". Jak ktoś zauważył: "do urzędników przyszli, że skrzyżowanie jest niebezpieczne, ale przebudowanie kosztuje, więc wymienimy znaki na ostrzejsze i nikt nie będzie mógł powiedzieć, że nic nie robimy" - uzasadnia sytuację Jan Psota. Podsumowuje, że wnioskował o uznanie winny bez wymierzania kary ze względu na okoliczności. - Gdyby mi wlepili 250 zł kosztów sądowych, uznałbym, że myślenie kosztuje i skoro się podłożyłem policji, zmuszając tym sposobem do myślenia wyższe instancje, wyszedłbym zadowolony. Nawet mandat za brak dzwonka, którego przez 40 lat nie miałem potrzeby użyć (za to w lusterko zamontowane na jego miejscu zerkam co chwilę) bym przełknął. Ale 150 zł kosztów plus stówa mandatu za niezatrzymanie się w imię bezpiecznej jazdy dalej, jest dla mnie nie do przełknięcia - zapowiada Psota, który w apelacji zamierza domagać się odstąpienia od wymierzenia kary. Łapał złodziei, teraz chce zmiany przepisów Jan Psota jest społecznikiem. Na co dzień działa w Towarzystwie Entuzjastów Kolei, które jest organizacją pożytku publicznego. W działalności skupia się na rzecz rozwoju kolei, popularyzuje ten środek transportu. Mieszkaniec Bełsznicy stoi i to dosłownie na straży szlaków kolejowych. TEK opiekuje się jedną z nieczynnych linii kolejowych w powiecie wodzisławskim. Kiedy kilka lat temu złodzieje próbowali rozkraść z niej tory, mieszkaniec Bełsznicy postanowił bronić majątku należącego do skarbu państwa. Zadzwonił na policję, a kiedy radiowóz długo nie przyjeżdżał, dokonał obywatelskiego zatrzymania. Jeden ze sprawców zamachnął się na niego butelką, więc odruchowo w samoobronie uderzył go kijem po rękach. Wkrótce potem pojawili się sąsiedzi i policja. Przed sądem stanęli złodzieje, ale także Jan Psota. Zarzucono mu, że złamał rękę grabieżcy. Relacje poszkodowanych w akcie oskarżenia określił jako bajki. Ostatecznie został uznany za winnego, ale odstąpiono do wymierzenia kary. Sąd wziął pod uwagę okoliczności, czyli zatrzymanie obywatelskie na gorącym uczynku, a także zamach ręką napastnika. - Najważniejsze, że sprawa została nagłośniona. Poszedł taki sygnał, że zatrzymując złodzieja, kiedy przypadkiem się go uszkodzi, można zostać zwolnionym od wymierzenia kary, bo działamy w wyższej konieczności. Wszystkim nam powinno zależeć na tym, aby obywatele nie byli obojętni na łamanie prawa - przyznaje Psota. Stając do kolejnej rozprawy, zależało mu na tym, aby zwrócić uwagę na konieczność poluzowania niektórych przepisów dla rowerzystów. - Tutaj nie chodzi o mnie. Przepisy powinny być dostosowane do każdego uczestnika ruchu. Jeżeli bezpieczniejsze jest niezatrzymanie jednośladu i przejechanie skrzyżowania, to powinno się to umożliwić. Mam nadzieję, że moja sprawa jakoś wpłynie na tworzących przepisy, aby przyjrzeli się temu. To nic nowego, przecież rozgranicza się dopuszczalną prędkość dla osobówek i pojazdów ciężarowych. Niczym nowym nie jest też tabliczka pod znakiem "nie dotyczy rowerów" - wyraża nadzieję Jan Psota, który jest za promowaniem jazdy na rowerze. Kwestią dostosowania przepisów ruchu drogowego do różnych uczestników chce zainteresować parlamentarzystów. Jako przykład wskazuje zakaz poruszania się po chodniku, kiedy nikt na nim się nie znajduje. Kiedyś w takiej sytuacji został zatrzymany przez policję. - To droga, gdzie zatrzymują auta za przekroczenie prędkości. Żywej duszy nie było na chodniku, ale nie przyjąłem mandatu. Po wyjaśnieniach na komisariacie usłyszałem, że za przekroczenie tego głupiego i szkodliwego przepisu, nie będzie mnie karać. To tylko jeden z przykładów tego prawa - zwraca uwagę rowerzysta.