https://rybnik.wyborcza.pl/rybnik/7,180134,31491227,rowerzysta-nie-zatrzymal-sie-przed-stopem-mandatu-nie-przyjal.html 27.11.2024, 10:49 Arkadiusz Biernat Jan Psota przed Sądem Rejonowym w Wodzisławiu Śląskim (Fot. Arek Biernat) Wykroczyłem przeciwko przepisom drogowym, bo to było najbezpieczniejsze w tamtych okolicznościach - mówi Jan Psota, który jadąc rowerem nie zatrzymał się przed znakiem "stop". Jak tłumaczy, ze względów bezpieczeństwa. Teraz czeka na wyrok sądu. Jan Psota na rowerze nie zatrzymał się przed znakiem stop, choć wcześniej upewnił się, że nie stworzy zagrożenia. Skrzyżowanie przejechał bezpiecznie, ale całe zdarzenie zauważył znajdujący się w pobliżu patrol drogówki. Policjanci zatrzymali rowerzystę, poinformowali o złamaniu przepisu, ale ten nie przyjął mandatu. - Nie stworzyłem żadnego zagrożenia, stałoby się tak, gdybym się właśnie zatrzymał i dopiero później ruszył - komentuje Jan Psota. Swoich racji postanowił się domagać w sądzie. Na stopie się nie zatrzymał, mandatu nie przyjął Do zdarzenia doszło 24 stycznia 2024 roku. w Syryni w powiecie wodzisławskim na Śląsku. Jan Psota po godz. 8 rano rowerem z przyczepką wypełnioną płodami rolnymi kierował się ulicą Raciborską w kierunku Raciborza. Na tzw. Buglowcu, gdzie droga krzyżuje się z ulicą Bukowską, miał przed sobą znak stop poziomy i pionowy. Mieszkaniec Bełsznicy zwolnił, a po rozejrzeniu się i upewnieniu, że nie stwarza zagrożenia, przejechał bezpiecznie przez skrzyżowanie, nie wymuszając pierwszeństwa. Zdarzenie widzieli jednak policjanci, którzy chwilę później zatrzymali go do kontroli. Był trzeźwy. Policjanci poinformowali go, że nie zatrzymał się przed znakiem "stop". - Przyznałem, że literalnie należy się zatrzymać i po to w niektórych miejscach stawiają "stop" zamiast "ustąp pierwszeństwa", by z mocy prawa dać automobilistom więcej czasu na rozglądanie się. Ale rowerzysta ma nieporównanie lepszy ogląd sytuacji na drodze i bez takich zabiegów. Na dodatek z przyczepką ciężką, jak drugi rower, nie chciałem być zawalidrogą - odpowiedział Psota. Dodatkowo zwrócono mu uwagę, że nie ma dzwonka, do czego obliguje prawo. Po sprawdzeniu, że rower posiada sprawne światła i hamulce, funkcjonariusze postanowili nałożyć na niego 300 zł mandatu za przejechanie "stopu" oraz 20 zł za brak dzwonka. Rowerzysta grzecznie podziękował i sam zasugerował skierowanie sprawy do sądu. - Pan wie, że sąd panu może wymierzyć karę 30 tysięcy - zauważył policjant. Jan Psota przyznał, że z tego powodu to akurat mu wszystko jedno. - Przez cały ten czas radiowóz pyrkał sobie, przepalając paliwo, za które i ja płacę. Wydalał przy tym CO2. Za co zapłacimy wszyscy - zwraca dziś uwagę. W sądzie wyjaśniał. "Nie chciałem spowodować niebezpiecznej sytuacji" Pan Jan dowodził swoich racji w Sądzie Rejonowym w Wodzisławiu Śląskim. Na wstępie przyznał, że rozumie zarzut i złamanie przepisu. Od razu zaznaczył. - Zrobiłem to w celu uniknięcia sytuacji niebezpiecznej i tamowania ruchu - przyznał Psota. Podpierał się swoim 40-letnim doświadczeniem bezwypadkowej jazdy na rowerze, który, obok pociągu, jest jego podstawowym środkiem transportu, jakim rocznie pokonuje ok. 4 tys. km. Dojeżdżając do skrzyżowania, z jednej strony zauważył zatrzymujący się radiowóz, a z drugiej w oddali samochód osobowy, nie wymusił przed nim hamowania. Przyznał, że po zdarzeniu zrobił próbę. Zwalniając, pokonywał skrzyżowanie w 5 sekund, a w przypadku zatrzymania zajęłoby mu to 8 sekund. - Instruktor nauki jazdy uświadamiał nam kursantom, że do powinności kierowcy należy niepowodowanie wypadków, zaś przepisy mają nam to tylko ułatwić. Jeżeli więc funkcją znaku "stop" jest spowodowanie, by pojazd z drogi podporządkowanej nie wjechał pod pojazd jadący drogą z pierwszeństwem, to podstawowe znaczenie ma punkt drugi, przestrzegający przed nieustąpieniem pierwszeństwa, zaś punkt pierwszy, traktujący o zatrzymaniu się przed skrzyżowaniem, ma na celu wydłużenie czasu, jaki kierowca pojazdu wyjeżdżającego z drogi podporządkowanej poświęci na zorientowanie się w sytuacji - tłumaczył w piśmie do sądu. Podkreślił, że siła jego nóg oraz silnik elektryczny roweru przekładają się na zdecydowanie niższe przyspieszenie niż samochodu. Zwracał uwagę na pewne ograniczenia pojazdów, którymi zgodnie z prawem wolno się poruszać, ale których ograniczenia niekoniecznie są brane pod uwagę przy znakowaniu dróg. - Niedostatki przyspieszenia rekompensuje jednak nieporównanie wyższa świadomość sytuacji na drodze wynikająca z tego, że rowerzyście karoseria nie zasłania, silnik nie zagłusza, zaś szyby nie izolują go od dźwięków otoczenia, a i głowę rowerzysta ma dużo wyżej, niż kierowca osobówki to mniej przeszkód - tłumaczył dalej w piśmie. O znaczeniu znaku stop na sali sądowej Sędzia dopytywała mieszkańca Bełsznicy o znaczenie znaku "stop". Jan Psota odpowiadał, że służy do zatrzymania i przepuszczenia pojazdów poruszających się z pierwszeństwem. Dodawał, że nie zatrzymywał się, bo sytuację na skrzyżowaniu mógł ocenić, już dojeżdżając do niego, co jak przyznał, nie jest takie proste w samochodach osobowych, czy ciężarowych, na które też ma prawo jazdy. Jednocześnie przyznał, że pod znakiem "stop" nie było tabliczki z wyłączeniem stosowania się do niego poruszających się rowerami. Przesłuchiwany policjant opowiadał, że rowerzysta nie zatrzymał się przed znakiem "stop" pionowym i poziomym w postaci linii bezwzględnego zatrzymania. Jednak podkreślił, że przed wjazdem na skrzyżowanie zwolnił i nie zajechał nikomu drogi, co jednak nie uratowało go przed popełnieniem wykroczenia. - Znak stop oznacza, że kierujący musi się zatrzymać w miejscu do tego wyznaczonym - mówił policjant. Jan Psota zwracał uwagę na dwie funkcje znaku b-20 ("stop"): zakaz wjazdu na skrzyżowanie bez zatrzymania się przed drogą z pierwszeństwem, obowiązek ustąpienia pierwszeństwa kierującym poruszającym się tą drogą. Przyznał, że nie zatrzymał się, ale nie popełnił wykroczenia wobec drugiej funkcji, bo nie wymusił pierwszeństwa. W jego ocenie to właśnie brak wymuszenia pierwszeństwa jest ważniejsze od zatrzymania roweru. W kwestii dzwonka dodał, że zdjął go, żeby zrobić miejsce na lusterko, z którego jadąc, korzysta znacznie częściej, bo kilka razy w ciągu minuty (już zainstalował). Sąd zwracał uwagę, że nie bada hipotetycznych zdarzeń, tylko tego, czy rowerzysta dopuścił się niezatrzymania przed znakiem "stop". Jan Psota wniósł o to, aby uznać go za winnego, ale jednocześnie odstąpić od wymierzenia kary. Wyrok zostanie ogłoszony za tydzień. Łapał złodziei, teraz chce zmiany przepisów Jan Psota jest społecznikiem. Na co dzień działa w Towarzystwie Entuzjastów Kolei, które jest organizacją pożytku publicznego. W działalności skupia się na rzecz rozwoju kolei, popularyzuje ten środek transportu. Jan Psota stoi i to dosłownie na straży szlaków kolejowych. TEK opiekuje się jedną z nieczynnych linii kolejowych w powiecie wodzisławskim. Kiedy kilka lat temu złodzieje próbowali rozkraść z niej tory, mieszkaniec Bełsznicy postanowił bronić majątku należącego do skarbu państwa. Zadzwonił na policję, a kiedy radiowóz długo nie przyjeżdżał, dokonał obywatelskiego zatrzymania. Jeden ze sprawców zamachnął się na niego butelką, więc odruchowo w samoobronie uderzył go kijem po rękach. Wkrótce potem pojawili się sąsiedzi i policja. Przed sądem stanęli złodzieje, ale także Jan Psota. Zarzucono mu, że złamał rękę grabieżcy. Relacje poszkodowanych w akcie oskarżenia określił jako bajki. Ostatecznie został uznany za winnego, ale odstąpiono do wymierzenia kary. Sąd wziął pod uwagę okoliczności, czyli zatrzymanie obywatelskie na gorącym uczynku, a także zamach ręką napastnika. - Najważniejsze, że sprawa została nagłośniona. Poszedł taki sygnał, że zatrzymując złodzieja, kiedy przypadkiem się go uszkodzi, można zostać zwolnionym od wymierzenia kary, bo działamy w wyższej konieczności. Wszystkim nam powinno zależeć na tym, aby obywatele nie byli obojętni na łamanie prawa - przyznaje Psota. Stając do kolejnej sprawy w sądzie, też ma ważny powód, bo zależy mu na poluzowaniu niektórych przepisów dla rowerzystów. - Tutaj nie chodzi o mnie. Przepisy powinny być dostosowane do każdego uczestnika ruchu. Jeżeli bezpieczniejsze jest niezatrzymanie jednośladu i przejechanie skrzyżowania, to powinno się to umożliwić. Mam nadzieję, że moja sprawa jakoś wpłynie na tworzących przepisy, aby przyjrzeli się temu. To nic nowego, przecież rozgranicza się dopuszczalną prędkość dla osobówek i pojazdów ciężarowych. Niczym nowym nie jest też tabliczka pod znakiem "nie dotyczy rowerów" - wyraża nadzieję Jan Psota.