Zrozumcie mnie teraz: do sądu nie idzie się dla oszczędności. Chyba że “pan Manc jest niewinny i zechciałby tę swoją niewinność udowodnić”, jak leciało u Barei. W innym przypadku obciążą was kosztami postępowania. A ja się przyznałem do niezatrzymania na STOP-ie. Po to, żeby przejechać bezpiecznie (z zapasem i nie stresując innych użytkowników). I żeby nie przebywać na drodze ani chwili dłużej, niż to konieczne. I żeby w razie niesprzyjających warunków drogowych, jakich na tym skrzyżowaniu należy się spodziewać, nie być zawadą innym użytkownikom ruchu. A za to nie pozwolę się ukarać! Jeżeli przez 40 lat jeżdżenia rowerem (po to, by nie używać auta - “Jeżdżąc rowerem, żeby nie jeździć autem”) nie miałem wypadku, stłuczki i - jak dotąd - 1 mandat za brak dzwonka, to chyba wiem co robię. Jeżeli Wysoki Sąd nie zgadza się na wyższość praw fizyki nad prawami stanowionymi, przyjdzie mi, jak temu bohaterowi od Makuszyńskiego, szukać dalej…
Wysoki Sąd podkreślił, że “po coś ten znak tam jest” i że “ważne jest przestrzeganie przepisów […]”. …ale tam kiedyś wystarczał znak Ustąp pierwszeństwa! I ja zapytam w Starostwie, bo z wytycznych wcale nie wynika, że ma tam stać STOP. Jak to ktoś zauważył: “do urzędników przyszli, że skrzyżowanie jest niebezpieczne. Ale przebudowanie kosztuje, więc wymienimy znaki na ostrzejsze i nikt nie będzie mógł powiedzieć, że nic nie robimy.”
Podsumowując: wnioskowałem o uznanie winnym bez wymierzania kary ze względu na okoliczności I gdyby mi wrzepili 250 zł kosztów sądowych, uznałbym że myślenie kosztuje i skoro się podłożyłem policji, zmuszając tym sposobem do myślenia wyższe instancje, wyszedłbym zadowolony. Nawet mandat za brak dzwonka, którego przez 40 lat nie miałem potrzeby użyć (za to w lusterko zamontowane na jego miejscu zerkam co chwilę) bym przełknął. Ale 150 zł kosztów + stówa mandatu za niezatrzymanie się w imię bezpiecznej jazdy dalej, jest dla mnie nie do przełknięcia.